czwartek, 24 maja 2012

Przypadkiem, nie-przypadkiem; znowu istnieję między słowami, szukając pomiędzy bezkształtnymi literami sensu. Nadmiar czasu, kubek gorącej kawy, której rozzłoszczona para bucha mi w twarz, i zegar - odmierzający bezczelnie czas do nadchodzącego wschodu; oto kawałek mojego życia.


"Anton i Dora"

- Zabiłeś go…
Nieobecnym spojrzeniem objąłem niebo, które zwisało majestatycznie nad naszymi głowami w kolorze magnetycznego indygo. Nie dostrzegałem ani gwiazd, ani księżyca, nawet nieco odległa łuna zapalających się latarni nie przebijała się przez aurę tworzoną przez to miejsce.
Słyszałem, jak ciemność zmierzała w naszą stronę. Kroki miała lekkie, niewinne, przypominała mi wtedy delikatnej urody dziewczynę z wiankiem na głowie, która tańczyła wśród zieleniących się pól i tonęła w konstruowanej przez siebie radości. Ciemność jednak miała na twarzy dumny uśmiech, dzięki jakiemu tłamsiła nielitościwie choćby przebłysk naturalnego światła – wizerunek subtelnej kobiety rozpraszał się w wyobraźni. Ustąpił on miejsca żądnej strachu marze z najgorszego nocnego koszmaru, stworzonego kiedykolwiek przez człowieka, istotę o ponoć bezkresnej wyobraźni. Ciemność idąca w naszą stronę nie była urojeniem – nie, kiedy echo jej kroków grzmiało groźnie w uszach, doprowadzając do migreny, a mrok gęsto spływał na niczego nieświadomych ludzi.
- Zabiłeś go!
Dopiero teraz wypełniające przestrzeń słowa przestały być niewyraźnym bełkotem, a ukształtowały się w przesycone żałością zdanie. Krótkie zdanie o nieskomplikowanej formie, z dosadnym i jednoznacznym przekazem – zabiłeś.
Spojrzałem na swoje dłonie, na strugi zaschniętej krwi, tworzącej abstrakcyjne kształty. Zacisnąłem je w pięści – na nieszczęście, fizycznie należały do mnie. To były moje dłonie. Dłonie człowieka przeklętego.
Ach, więc tak wygląda pozbawienie kogoś życia. Czułem niedosyt, czułem pustkę wiercącą dziurę w żołądku – nie tak opisywano ten stan w książkach. Morderca uchodzi, według ludzi, za złodzieja życia. Jednak złodziej nie tylko zabiera, on także przywłaszcza sobie to, co zdołał ukraść. Dalej patrzyłem na ręce; były puste – martwy człowiek może i nie zatrzymał swojego życia, ale pozbawił mnie mojego.  Istniałem więc, ale nie żyłem. Stałem się wygnańcem społecznym, wyrzutkiem moralności – ciemność skocznie wędrowała w tę stronę, by mi to z przesadzoną radością obwieścić.
- Do cholery! Słyszysz mnie w ogóle? – Otworzyłem dłonie, zamknąłem i otworzyłem. To moje dłonie. – Anton!
Zamrugałem kilkukrotnie, po czym skierowałem wzrok na Dorę. Obejmowała się ramionami, nie mogąc zdecydować, na którym z nas zatrzymać spojrzenie – na tym, co leżał w bezruchu na ziemi czy na tym, co go tego ruchu pozbawił. Przygryzała zaczerwienioną od chłodu wargę, oczy miała napuchnięte od płaczu, wysoko zarysowane policzki zdobił odcinający się od pobladłej skóry rumieniec, zaś jasne włosy tkwiły w nieładzie absolutnym – to tworzyło z Dory pozór cienia człowieka, którym tak naprawdę byłem ja.
- Dora?
Kiedy westchnęła, usłyszałem, jak jej głos drży z przerażenia. Rozpłakała się, znowu. Wzdychała i jęczała na przemian, chowając twarz w dłoniach. Nie mogłem do niej podejść, przytulić – wizja nadchodzącej ciemności była paraliżująca.
Straciłem zainteresowanie Dorą, gdy mój wzrok przypadkiem zatrzymał się na ciele tego nieszczęśliwca – złupiłem jego oddech, zatrzymałem serce, wydarłem możliwość funkcjonowania w społeczeństwie.
W myślach miałem ciszę. Bezkresną, bezbarwną, bezwonną. Ciszę, która powinna być przedsmakiem przed nadejściem sumienia – sumienie nie nadchodziło. Nie nadchodziło, bo nie czuło się tutaj potrzebne. Jakże mocno chciałem wyrwać się z tej nieludzkiej obojętności; rwące bicie serca czy rozchodząca się po ciele adrenalina przynajmniej poświadczyłyby o moim człowieczeństwie.
Trzask!
Ledwie się zorientowałem, kiedy Dora wykonała zamach. Byłem w takim szoku, że zamiast bólu poczułem falę uderzeniową spowodowaną ciosem w policzek.
- Kurwa, Anton! – Chwyciła mnie za kurtkę i przyciągnęła do siebie. Pachniała fiołkami. – Obudź się, rozumiesz? Nie wiem, gdzie jesteś, ale wróć do mnie, proszę…
Nie poluźniła uścisku. Wciąż trwała w nim zawziętość, a wraz z nią – niczym cień – prośba, którą potrafiłem zignorować, mimo szczerości w jej wypowiedzeniu. Znowu coś poczułem na policzku – nie było to uderzenie, a dotyk. Głaskała mnie wierzchnią częścią dłoni. Przymknąłem oczy. Miała delikatną skórę – tak delikatną, że przez moment zastanawiałem się, czy przypadkiem nie została owinięta bibułką.
Na początku moje czoło zetknęło się z jej czołem. Nasze oddechy uciekały w postaci pary wodnej; tworzyły niepojęte kształty na tle gęstniejącego od ciemności nieba. Później osunąłem się w dół, na ramię. Mogłem bez skrępowania zaciągać się fiołkową wonią, ale uginające się kolana nie pozwoliły mi na wprowadzenie się do stanu odurzenia. Wylądowałem miękko na ziemi. Głuchy huk przez chwilę wprowadził zamęt w atmosferę, która w chory sposób była idealna. Objąłem Dorę w pasie, przytuliłem się do jej podbrzusza, wypuściłem spokojnie powietrze mielone w ustach. Czułem ciepło. Ujmująco łechtało twarz, łagodziło wszelkie ostre rysy. Czułem, więc rozpaczliwie trzymałem w sobie resztki człowieczeństwa.
- Och, Anton…
Niespodziewanie klękła, obejmując mnie ramionami.
- Dora… - wyszeptałem cicho jej imię.
- Cii, nie teraz. – Wstała i podała mi dłoń. – Musimy go pochować. Może niegodnie odebrałeś mu życie, ale z godnością musisz go wysłać w zaświaty.


Niewzruszenie nie ustępowało. Trzymało się kurczowo strzępów mojej duszy, wrzeszcząc w niebogłosy; nadal próbowało mnie otumanić, nadal próbowało sparaliżować i doprowadzić głucho chaotyczne myśli do agonii. Tymczasem to, co działo się wokół mojej osoby, uchodziło za czyste pandemonium, którego główną ofiarą była Dora. Nie płakała tak rozdzierająco, ale pochlipywała, pociągając nosem. Rękaw bawełnianego sweterka był wilgotny i musiała go podwinąć, by zimno nie drażniło skóry – a Dora miała wrażliwą skórę.
Uciekliśmy z miejsca o magnetycznej atmosferze, uciekliśmy także przed ciemnością, którą zirytowało nasze działanie. W jej kroku wciąż panowała lekkość i brak pośpiechu – wiedziała, że nad wszystkim panowała, a to dawało przewagę.
- Anton, weź łopatę. – Wskazała na przyniesiony niedawno szpadel. Drewniana rączka i blaszana łycha. – Wykop dół, przynajmniej na pół metra głębokości.
Kopiąc, zapominałem o niewzruszeniu, o obojętności i odrętwiającej apatii. Kopiąc, miałem wrażenie, że z każda kroplą potu ucieka ze mnie chłód, który tak bezlitośnie krępował mnie przed jakimikolwiek ludzkimi odruchami – dlaczego wszystko chciało sprawić, abym nie czuł się człowiekiem? A może nigdy nim nie byłem? Może ta sytuacja pokazała, co kryło się za zasłoną pozorów? Pustka i pasywność, czyli drakońskie piękno.
Gdyby człowiek, którego chowałem, był mi obcy, potrafiłbym wytłumaczyć tę nieustępującą indolencję, ale grzebałem przyjaciela – nie jednego z wielu, a jedynego. Oczy nawet nie zalśniły od łez, głos nie próbował się załamać, a kolana nie uginały się pod ciężarem ciała.
Zerknąłem za siebie. Dora głaskała owioniętą pocałunkiem śmierci twarz. Nie przejmując się moim spojrzeniem, pozwoliła łzom na swobodny spad po policzkach.
Chciałem powiedzieć, jak wielki czuję smutek, jak mi przykro i głupio, ale kiedy tworzyłem w myślach pokorny monolog, usta milczały – jakby były niezależne ode mnie.
- Możemy go pochować - oświadczyłem cicho.
Jego ciało ze stłumionym łoskotem uderzyło o ziemię. Nie patrzyłem na Dorę, a na twarz, którą widziałem niemalże codziennie od dwudziestu lat. Nie uśmiechnąłem się, chociaż powinienem – wiem, że wysłałem impuls do mózgu; on go najwyraźniej nie odebrał. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić tego charakterystycznego dla niego spojrzenia albo uśmiechu cieplejszego od słońca. Kiedy zamykałem oczy, zamiast setek tysięcy kreowanych wyobrażeń, widziałem wyłącznie pustkę.
- Anton?
- Zakopmy go.
Usłyszałem cichy szloch Dory, ale kucnęła i rękoma zaczęła spychać ziemię na ciało. Wziąłem do ręki łopatę i zgarniałem grudy, przyśpieszając proces chowania człowieka, którego doskonale znaliśmy. Wspólnie uklepaliśmy ziemię, przysypaliśmy źdźbłami zżółkłej trawy i liśćmi. Dora, nadal klęcząc, muskała dłonią uklepany grób.
- Na wiosnę zasadzę tutaj fiołki. Lubił ich zapach.
Tak samo, jak lubił Ciebie, Dora.
- Nienawidzisz mnie? – zapytałem nagle.
Uniosła w zdumieniu brwi, a na ustach uformowało się coś, co przypominało uśmiech.
- Dlaczego miałabym cię nienawidzić?
- Zabiłem naszego przyjaciela.
Dora wstała i otrzepała dłonie, które później założyła na biodrach. Wzrok skierowała do góry, na bezgwiezdne – pomyślałem nawet z rozkoszą, że nagie, otwarte przed nami i nieco skrępowane tym, że na nie patrzymy – niebo.
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, Anton. Nic nie dzieje się bez przyczyny…


Spoglądając przez okno na skąpane w mroku miasto, miałem wrażenie, że słyszę napierający zewsząd złośliwy śmiech. Ciemność szydziła ze mnie, ciemność uroczo obwieszczała, że jestem niepasującym elementem, który zaburzał harmonijność całokształtu – jednoznacznie nawoływała do wyeliminowania mnie. Dotknąłem dłonią szyby. Gdyby nie ona, zapewne ciemność wciągnęłaby mnie do swojego świata.
- Chcesz kawy? – ciche pytanie Dory wytrąciło przyjemnie z myśli, które, na (nie)szczęście, przestały być chaotyczne.
- Nie, dzięki.
Postanowiliśmy, że razem spędzimy dzisiejszą noc. Tak było bezpieczniej, raźniej, nawet oszołamiająco w błogi sposób.
Dora i tak postanowiła zagotować wodę. Wyciągnęła z szafki dwa kubki, włożyła do nich po torebce herbaty.
- Skoro nie chcesz kawy, dostaniesz herbatę. – Zachichotała nerwowo, włączając czajnik elektryczny.
Usiadłem na krześle.
- Wiesz, Dora… - zacząłem niepewnie, bawiąc się palcami. – To chore, ale nie czuję nic.
- Nie rozumiem…
- Kiedy go zakopywaliśmy, kiedy patrzyłem na tę pogrążoną we śnie, spokojną twarz, nie potrafiłem wykrzesać z siebie jakiegokolwiek uczucia. Nawet sumienie milczało – nie chciało gryźć, chociaż powinno, prawda?
Ściągnęła brwi w zamyśleniu.
- Do czego zmierzasz?
- Do tego, że nie umiem żyć jak człowiek, że nim, do cholery, nie jestem!
Przymknąłem oczy, wziąłem głęboki wdech. Dora postanowiła nie skomentować moich słów – zaakceptowałem to, ale nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to zignorowała.
Naprawdę nie czułem się człowiekiem – nawet oddychałem i mrugałem w inaczej. Albo miałem emocjonalną blokadę ulokowaną gdzieś na podłożu psychicznym, albo rzeczywiście dusza w popłochu wyrwała się z ciała i pozostawiła przykro pusty kokon, w którym jedyną ruchliwością wykazywały się myśli.
A może to ja wszystko blokowałem? Może nie chciałem dopuścić do siebie myśli o własnej żałości i bezradności?
Nieoczekiwanie ciszę przerwało natrętne pukanie. Spojrzeliśmy po sobie, ale to Dora wstała i ruszyła korytarzem w stronę drzwi. Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zginęła za zakrętem. Potem usłyszałem świst. Serce nagle zaczęło gwałtowniej uderzać o pierś. Bach, bach, bach. Adrenalina wpłynęła do krwi. Zerwałem się w miejsca i zobaczyłem Dorę odwróconą tyłem do drzwiami. W oczach miała strach, którego nie dało się opisać jakimkolwiek słowem, którego nie można było do niczego przyrównać.
- Co się stało? – spytałem szeptem.
Pukanie ponownie rozległo się po mieszkaniu. Dorę przeszedł dreszcz – osunęła się w osłupieniu na ziemię.
- Dora! Co, do cholery, się dzieje?
Spojrzała na mnie, zakrywając usta drżącymi dłońmi. Zaczęła kręcić głową, szlochać i wyć.
- Dora…
- To ciemność! Ciemność po ciebie przyszła.
Czajnik wyłączył się, oświadczając wszem i wobec, że zagotował wodę, a zza drzwi wydobywał się złośliwy chichot ciemności. 

2 komentarze:

  1. pięknie piszesz. mam nadzieję, że nie przestaniesz, rób to dalej, bo robisz to świetnie.
    chciałabym umieć posługiwać się słowami tak, jak ty.

    nie wspomnę już o Twoich zdjęciach - uwielbiam je od dawna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie dość, że robisz piękne, niesamowite zdjęcia, do tego piszesz tak, że zapiera dech w piersiach. też bym tak chciała!

    OdpowiedzUsuń